Od Wisły do … cz.2

Jeszcze nie to miejsce miało stać się noclegowym. Odnaleźliśmy trasę R10, by dojechać jak najdalej, póki chęci były, choćby znikome.
– Długo jeszcze będziemy jechać?
– Jasiu dopiero zaczęliśmy. Sam musisz przyznać, że za dużo to my się dzisiaj nie najeździliśmy. Trzeba znaleźć dobre miejsce na nocleg.
– I kupić coś na kolację.
– Może zupki chińskie?
– I wodę, dużo wody, bo ta, co mamy, już się kończy.
Tabliczki z napisem R10 przy drodze szutrowej doprowadziły nas do Sztutowa – wtedy nie wiedzieliśmy, jak nazywa się miejscowość, doprowadziły nas do budki z lodami i leżakami, do zimnej puszki napoju. I pewnie jeszcze długo tak byśmy cieszyli się tymi lodzianymi chwilami, gdyby nie zmierzch, który nadchodził. Nie chcieliśmy szukać miejsca na nocleg po ciemku.
W Sztutowie droga R10 prowadzi trochę przez miasto, aby potem znowu schować się w lesie, i tak aż do kolejnej miejscowości, gdzie ponownie z lasu wychodzi. Nocleg przypadł w Kątach Rybackich, gdzie obok małego portu rybackiego na Zalewie Wiślanym znajduje się Muzeum Zalewu Wiślanego. Muzeum mieści się w dawnych warsztatach szkutniczych. Oczywiście było to miejsce, którego nie odwiedziliśmy.

Dwa hamaki rozwieszone pomiędzy drzewami obok piaszczystej plaży w Kątach Rybackich
Hamaki o poranku w tyle jasność wzeszłego słońca

Nasze hamaki zawisły przy plaży, pomiędzy drzewami. Po piasku długo spacerowali amatorzy zachodów słońca, tego zanikającego światła. Byli tacy z butelką w dłoni szukający odpowiedzi, byli też samotni jak i pary, którym ciężko się rozłączyć choćby na chwilę.

W ciemności rysuje się postać przy palniku. Najwyraźniej oczekuje gorącej wody która jest podstawą szybkich biwakowych potraw.
Gotowanie w plenerze to niemała przyjemność.

Na kuchence grzała się kolejna woda na zupkę pomidorową za 3 zł, pełną makaronu. Jaś mieszał swoją porcję, jego makaron był już miękki.
– Właściwie ja chyba nie jestem głodny.
– Zawsze warto wciągnąć coś ciepłego na noc.
– Nie wiem, czy nie lepsza byłaby herbata, wiesz, taka słodka.
– Też o tym myślałem. Herbatę mamy, tylko cukru nie zabraliśmy.
Przemieszał ponownie i wciągnął pierwszą łyżkę.
– Może być ta zupka, ale jutro pomyślmy o herbacie. – Zjadł więcej makaronu. – Tata, wiesz co? Nie to, że się boję, ale tutaj tak trochę strasznie, między drzewami, bez dachu, w hamaku.
– Sam widzisz. Wolność czasami przeraża. Tu nic nas nie ogranicza, tylko nasze własne lęki.
– A ty się nie boisz?
– Ja z każdym noclegiem lubię to coraz bardziej, a lęki gdzieś znikają. Poza tym dzisiaj jesteśmy razem, a we dwóch trudniej się bać.
– Ja się chyba trochę boję.
– To jest tylko trochę, jak sam powiedziałeś. Pomyśl, jakbyś się bał, gdybyś był sam.
– Wtedy byłoby strasznie – przyznał. – Gdyby była jeszcze mama i Zuzia, bałbym się mniej.
– Na pewno, bo wtedy jeden strach trzeba podzielić na czworo.

Leżeliśmy już w hamakach. Niebo rozświetliło się gwiazdami. Duży Wóz znajdował się nad morzem, które szumiało przybrzeżnie.
– Jasiu ciepło ci?
– I to jeszcze jak.
– To dobrze. Nie przeszkadza ci ten szum?
– Bardziej by mi przeszkadzało, gdyby nie szumiało.
– Zauważyłeś, że Duży Wóz jedzie po niebie do tyłu?
Jasiu nie odpowiedział. Spał i śnił swoje własne sny. Wpatrywałem się w zad Wielkiej Niedźwiedzicy, próbując odnaleźć w nim ponętne kształty tyłka Kalisto, o którą tak zazdrosna była żona Zeusa Hera. Jakoś obraz mi się nie kleił, może ten ogon mi przeszkadzał. Powoli i mnie powieki opadły. Szum był wszechobecny i miły, wypełniał sen, przenikał do podświadomości, istniał też w świecie Morfeusza, w którym byłem i ja. Było mi dobrze, chociaż szukałem ciepła. Widziałem mówiące zwierzęta, chociaż nie wiem, skąd wiedziałem, że mówiły, skoro nie odzywały się do mnie ani słowem. Możliwe, że to wpływ „Opowieści z Narnii”, lektury, która zajęła nam tyle zimowych wieczorów. Hamak jakby delikatnie się kołysał. Małe łapki deptały po mnie. Strasznie mnie to przeraziło. Wyrwałem się ze snu z krzykiem. Otrząsnąłem się i szybko uniosłem. Oczy powoli przyzwyczajały się do szarości. Była wciąż noc, ale już taka jaśniejąca. Spojrzałem na Jasia, spał opatulony w ciepły śpiwór.
Ona stała na taśmie mojego hamaka i lekko zdziwiona obserwowała moje zachowanie, a kiedy się poruszyłem, wróciła na drzewo, gdzieś wysoko. To nie była Narnia. Teraz znowu wsłuchiwałem się w szum i myślałem o spotkaniu z wiewiórką.

Nad morzem światło się wznosi. Czerwień powoli przechodzi w światłość .
Wschód słońca. Zanim wyłoni się kula.

Trzecia rano, może prawie czwarta. Na wschodzie zaczyna się czerwienić nad horyzontem, jednak na tyle nieznacznie, że trzeba się naprawdę skoncentrować, by to dostrzec. Zachód wciąż pogrążony jest w ciemności.
– Tata, śpisz?
– No śpię i dobrze mi z tym spaniem.
– Mi to już się nie chce spać. Wiesz, budziłem się w nocy. Jakiś myszojeleń mi tu łaził, to z prawej, to z lewej, i tak trochę nie mogłem spać. Potem zauważyłem, że to taśmy od hamaka skrzypią, ale do końca nie mogę mieć pewności, czy to nie był jakiś myszojeleń albo dzik jakiś. Sam zresztą wiesz. Tata, ale powiem ci, że wyobraźnia to działa.
– No działa – przytaknąłem, przypominając sobie swój sen nie sen krzykiem zakończony. – To była twoja pierwsza noc w hamaku. – Okryłem się szczelniej śpiworem, ciągle nie otwierając oczu.
– Tata, ale wiesz co, ja to już chyba nie zasnę.
– Może to i dobrze, obejrzymy cały wschód słońca. Zaczyna się on dużo wcześniej, niż to znaczą w kalendarzach.
Niebo na horyzoncie coraz bardziej czerwieniało. Gdzieś tam było już jasno, a my widzieliśmy dopiero zapowiedź tej jasności. Tak to już jest, że wschód słońca, podobnie zresztą jak zachód, trwa nieprzerwanie, tylko że ciągle w innym miejscu. Plaża była pogrążona w cieniu. Morze przycichło, a szum stawał się coraz mniej wyraźny. Z minuty na minutę więcej czerwieni rozlewało się nad horyzontem, jakby rozpływało się po dalekiej ziemi. Obaj w ciszy obserwowaliśmy cały spektakl, wyczekując na pojawienie się świetlistej kuli. Trudno mi opisać tamten świat, jasny, ale ciemny, bo to, co nam było bliskie, trudno było dostrzec, chociaż jednocześnie widzieliśmy przed sobą tyle światła.
– Ładne, prawda? Wiesz, że z mamą tylko raz w tym roku udało nam się obserwować cały wschód słońca? A dzisiaj cały spektakl oglądam z tobą.
– Dlaczego tylko raz?
– Lenistwo i wygoda. Sam wiesz.
Z wolna wyłaniała się kula. Najpierw, czerwieńsza niż otoczenie, pokazała się nieznacznie, potem było jej więcej i więcej. Biła coraz większym blaskiem, aby w końcu oślepić nas swoją jasnością.
– I po spektaklu.
– Zobacz, tata, przyszło słońce i zwinęło całą czerwień z nieba.

Przekop

Przekop Mierzei Wiślanej. Widok na pierwsze wrota od strony Zalewu Wiślanego.
Śluza na Mierzei widok od strony Zalewu Wiślanego.

Kopali, kopali i przekopali. Namęczyli się i zrobili to, co wcześniejszym pokoleniom jedynie chodziło po głowie. Robota, trzeba przyznać, robi wrażenie i zapewne kiedyś będą pisać o tym książki, tak jak piszą o Kanale Elbląskim i jego pochylniach. To, co natura przez stulecia zamykała, człowiek przez trzy lata otworzył. Mamy tę moc! Dwa mosty obrotowe, między nimi śluza. Łał!

Budynek Kapitanatu przy śluzie ma kształt statku płynącego w kierunku Elbląga. Przypadek? Nie sadzę.
Kapitanat śluzy w kształcie statku.

Kapitanat w kształcie statku. Jest to bez wątpienia pierwszy statek, który znalazł się na terenie przekopu. Staliśmy na prowizorycznej platformie, z której już setki takich jak my obserwowało to przedsięwzięcie. Słońce paliło, bo miejsce nie jest osłonięte.
– Ojciec, a po co to?
– Ludzie lubią robić takie rzeczy, żeby zapisać się w historii. Oni, ci ludzie, odchodzą w zapomnienie, ale budowle jeszcze długo robią wrażenie.
– I to właśnie po to?
– Nie, to bardziej przez ludzi. Nie potrafią się z sobą zgodzić, przez co zmieniają naturę, zamiast z niej korzystać. Każdy szuka własnej drogi, to daje niezależność. A ten przekop…
– To co, jedziemy dalej? – wszedł mi w słowo.
– Dobra, dajemy. Kierunek latarnia morska.

R10

Trasa R10 to część większego planu. Początkowo wiedzie płaskimi leśnymi drogami, a od Kątów Rybackich – w górę i w dół, w górę i w dół. Przyjemne te zjazdy, podjazdy zaś męczące. Za przekopem, gdzieś od wsi Skowronki, trasa skręca ku morzu i jego brzegiem prowadzi. Odcinek ten występuje w folderach promujących region. Morze, plaża, rowerzyści na tle drzew iglastych, często kręcone dronem – tak to wygląda na filmach. Jak jest w rzeczywistości? Bardzo podobnie, tylko musimy pamiętać, że to niewielka część trasy. Po kilku kilometrach ponownie wracamy do lasu, morze ciągle jest w zasięgu wzroku, chociaż bardziej niedostępne przez wysokie skarpy, i tak aż do szerokiej nadmorskiej promenady, w lecie pełnej wczasowiczów, sklepików z pierdołami i przekąskami po zawyżonych cenach specjalnie dla tych, co z plaży korzystają. Tak, dobrze myślicie, to Krynica Morska. Dla odzyskania sił wciągnęliśmy dwa gofry zabrudzone śmietaną z tubki, z ogromną ilością owoców, po 16 złotych za sztukę. Były pyszne. Przyszła moc na latarnię.

Bądź na bieżąco daj się powiadamiać

Przetwarzanie…
Success! You're on the list.

Latarnia

Latarnia ma kolor czerwony. Stoi na wydmie obok pozostałości starej latarni i domu latarnika.
Latarnia w Krynicy Morskiej
Każda latarnia ma własną charakterystykę świecenia. Okres świecenia tej latarni wynosi 12s 2s błysk 2s ciemność 2s błysk 6s ciemność
Laterna tutaj rodzi się światło

Co wiemy o latarni? W sumie niewiele. Jest czerwona. Świeci na odległość aż 18 mil dla tych, co na morzu, żeby nie błądzili. Jest pierwszą polską latarnią, licząc od wschodu. I to jeszcze wiemy, że nie jest pierwsza, jej poprzedniczkę zniszczyli w 1945 r. wycofujący się Niemcy. Dzisiaj trochę więcej wiemy, bo już dotarliśmy na tę latarnię. Wybudowano ją sześć lat po zakończeniu wojny, w 1951 r. Wznosi się 53 m n.p.m., choć sama ma wysokość 27 m, reszta to wydma, na której ją pobudowano. Pokonaliśmy 105 schodów rozmieszczonych po obwodzie latarni, by dotrzeć do drabinki prowadzącej do laterny. To miejsce zdecydowanie jest dla tych, co lubią widoki. My widzieliśmy z jednej strony morze spokojne i plaże pełne amatorów słońca, wody, parawanów, dmuchańców i zimnego piwa w plastikowych kubkach. Na południu był Zalew, mniej ludny, podobnie spokojny. Tu brzegi często są porośnięte trzciną. W oddali Tolkmicko, Frombork. Z tej strony zdecydowanie więcej widać żagli, statków, nie tylko białej floty, którymi można dotrzeć na drugi brzeg i wrócić.
– Zobacz, synu, jak niedaleko jest granica. Ta miejscowość przy płocie to Piaski, dalej już ruskie. Wiem, że latarnia zdobyta i widoki piękne. Zobacz, to wzniesienie to Góra Żurawia, chyba najwyższa wydma w okolicy. Wiesz, nigdy tam nie byłem.
– Tata! Nie kombinuj. Wracamy.
– Myślałem, że chcesz.
– Źle myślałeś. Wracamy.
Wiadomo, że głos ojca liczy się podwójnie, ale czy te głosy są ważniejsze od głosu syna?
Tego dnia przejechaliśmy ok. 50 km z plecakami. Wypiliśmy po trzy litry wody (młodszy zdecydowanie więcej).

Zdjęcie podwodne nurkującego Jasia. Jeszcze nie otworzył oczu.
Świat pod wodą wygląda inaczej

Dwukrotnie zatrzymywaliśmy się na kąpiel w morzu, tam gdzie nie było tłoku. Naprawdę są takie miejsca. Zjedliśmy lody, co najmniej po dwie gałki. Czekaliśmy na kolejkę, by się potelepać, a na koniec zjedliśmy kopytka z gulaszem z jednego talerza na dwa widelce.

Pewnie chcieliście się z tego wpisu dowiedzieć, po co jechać na Mierzeję Wiślaną i co ciekawego można tam robić?
Ups…

Przez nas malowane

5 myśli w temacie “Od Wisły do … cz.2

Add yours

Dodaj komentarz

Website Built with WordPress.com.

Up ↑