Dziennik pokładowy dzień trzeci c.d.
13.40 Osłonka. Wyjście na Zalew Wiślany. Silnik 3200 obr. Spalanie 1,5 gph. Stan morza 2–3.
15.45 Wisła Królewiecka 11,5 km. Wejście z Zalewu Wiślanego.
16.10 Wisła Królewiecka 9 km. Trawers prawej burty Aurora Glamping (namioty sferyczne).
17.00 Wisła Królewiecka 6 km. Most „Czterech pancernych”, nabrzeże w Sztutowie.
Zalew Wiślany po rzekach to spore przeżycie, więcej wody wkoło, płytki, szybko potrafi się rozkołysać. Nasza balia wysoka, szeroka o małym zanurzeniu, na falę, szczególnie tę boczną, wrażliwa. Telepie na prawo i lewo, choć sztormu żadnego nie ma. Niebo co prawda trochę pochmurne, może nawet kropla deszczu spadnie i powieje chłodem, jednak do sztormu daleko. Łajba buja na lewo, prawo i silnik dziwnie terkocze. Trudno wypatrzyć ujście rzeki wśród szuwarów, nasze wejście na jej wody, przepustkę do spokoju, bo to bujanie jakiś niepokój wprowadza. Szczególnie trudno żeglarzom. My nie mamy żagli, a zanurzenie niewielkie, więc powinno być łatwiej. A jednak wejścia nie widać, tylko szuwary wszechobecne, czasem ptaki. Nieżeglarsko można sięgnąć po telefon, Google Maps odpalić. Aplikacja oczywiście kłamie czasy, kilometry i w ogóle bzdury gada, jednak na obrazku co nieco pokaże, po czym zorientować się można w pozycji swojej i celu. Prośba do wielkich żeglarzy: nie krytykujcie tej praktyki, bo chociaż prymitywna, to zagubionym może się okazać przydatna.

Dwie boje biało-czerwone (WK1, WK2) wyznaczyły kierunek, wskazały wejście. Wąski prześwit pomiędzy szuwarami, z zawieszonymi nad nim liniami wysokiego napięcia. Bujało z burty na burtę, najmłodsi pod pokładem wprawiali się w rysowaniu. My wyczekiwaliśmy spokoju, który nastawał w miarę znikania w szuwarach.

Wisła Królewiecka – 11,5 km spokoju. Swój bieg zaczyna w Rybinie, gdzie oddziela się od Szkarpawy, by własną drogą ujść do Zalewu nieopodal Kątów Rybackich. Kiedyś miała znaczenie, wiódł tędy szlak z Gdańska do Królewca. Kto dzisiaj pływa do Królewca? Można odnaleźć tutaj ruiny starej cegielni z własnym zarośniętym portem. Dzisiaj jest bez znaczenia, chociaż powoli wraca do łask wodniaków i na powrót staje się drogą wodną. Dzisiaj już nie ma światła na wyjściu na Zalew, kiedyś było.
Silnik terkotał spokojnie. Zza chmur wyglądało słońce, a woda na rzece była niemal płaska. Na stole parowały dwie słodkie herbaty. Wzięła kubek w dłonie, by zaznać ciepła ceramiki, i małymi łyczkami spijała gorący napój. Piliśmy w milczeniu. „Dla takich chwil warto żyć”, ktoś gdzieś kiedyś powiedział.

„Deszcze niespokojne, potargały sad…”, każdy odcinek się tak zaczynał, ten też. Potem był koncert zegarków z melodyjkami. Janek próbował pocałować Marusię, jednak SS-mani pokrzyżowali im plany. Dobrze, że nad wszystkim czuwał Szarik. W końcu był most, pięknie prezentował się w nocnej scenerii. Taki otwarty, by na drugi brzeg nie przepuszczać. Nieważne, że wszystko było czarno-białe. Janek podpłynął pod przyczółek na drewnianej łódce, nie wiem czemu, ściągnął buty i na boso przez okno wchodził do maszynowni mostu. Most został opuszczony. Franciszek Pieczka (Gustlik) miał w tym niemały udział, lubię tego aktora jakoś od zawsze. Akcja filmu toczyła się gdzieś pod Berlinem. Ale czy na pewno?

Zacumowaliśmy w Sztutowie pod mostem „Czterech pancernych”. Był zamknięty i nikt w najbliższe dni nie zamierzał go dla nas otwierać. Tego dnia nie było ognia, czołgów nawet gwiazdy schowały się za chmurami. Nieliczni miejscowi ponoć pamiętają Rudego 102 na moście. W jednym z przyczółków – tym, do którego na boso włamywał się Janek i gdzie mieści się cały mechanizm – ponoć do dzisiaj wiszą fotografie z planu tego filmu. Sprawdźcie tę legendę.
Siedząc na ławce opatuleni w śpiwory, ogrzewamy w dłoniach lampki białego wina.
– Zimno – stwierdziła. Tylko skinąłem głową.
– Mama, wiesz co? Ta foczka była taka słodka. Ona tak na mnie patrzyła.
– Naprawdę była słodka – przytaknęła mama. – Ale wiesz co, Zuzia? Najlepsze jest to, że jesteśmy tu razem. – Bardziej zawinęła się w śpiwór. Zuza wróciła na łódkę, a ja nie mogłem się nie zgodzić z tym, co przed chwilą usłyszałem. Most stał przed nami. Na prawym brzegu, po drugiej stronie mostu, stary dom powoli odchodził w zapomnienie.
Sztutowo kojarzy mi się…

Tata Rafał: „Kojarzy mi się z piekarnią i porannym spacerem po drożdżówki. To dobry i niedrogi sposób, aby wspólne śniadanie i poranną kawę uczynić wyjątkowymi. Drobne przyjemności dodają magii kolejnym dniom. Sztutowo to też wino na ławce, śnieg za oknem, kiedy pod pokładem ciepło. Kojarzę jeszcze z – Daleko jeszcze? Po co tam w ogóle idziemy? – A później z fascynującym spienionym morzem i plażą, z której nikt nie chciał wracać. Do tej pory nie wiedziałem, że w Sztutowie jest plaża”.

Zuzia: „Widzieliśmy most zwodzony. Z Ryską, moją foczką, którą uwolniliśmy z wystawy sklepowej, gdzie ją więzili. Potem byłam z nią na plaży. Ona ma takie słodkie oczka. I jeszcze z mostem zwodzonym się kojarzy. I kiedy pobiegłam pięć okrążeń na tym okrągłym placu, kiedy mama z tatą pili to, co mi się nie podobało”.

Mama Siela: „Tam, na tej ławeczce, fajnie mi się siedziało i humor miałam. Pamiętasz? Jeszcze ten niedzielny spacer, zimne lody, które te małe spałaszowały w zimny dzień, i tę kawę na krzesłach przed tym sklepikiem czy cukiernią, nie wiem, jak to nazwać. Szkoda tylko, że nie znalazłam tych bursztynów, które szukałam na kolanach, widać nie był na to czas. Mimo wszystko dobrze, że poszliśmy na tę plażę”.

Jasiu: „Sztutowo to smutek, bo tam utonęło, wiesz co. Kojarzy mi się z tym grubym czymś (tu wskazał na foczkę w ramionach Zuzanny). Z bursztynem mi się kojarzy i z wiatrem, bo tam na plaży znalazłem bursztyn, tylko ja znalazłem. Wiatr wtedy wiał, a morze było pełne fal. Z trzydziestominutową drogą po ten bursztyn, drogą przez las. Niewiele tam wtedy było ludzi. I z lodami mi się kojarzy, chociaż mama mówiła, że za zimno na lody”.

Wisła Królewiecka jest krótka i urocza. Płynie wzdłuż żuławskich pól, pomiędzy wałami ludzkimi rękoma stworzonymi. Proste to umocnienie miało chronić pobliską okolicę przed kaprysami rzeki. Odremontowane mosty dodają jej uroku. Most „Czterech pancernych” w Sztutowie otwiera się od maja, natomiast most w Rybinie ostatnio znów się nie otwiera, a szkoda, bo to nie lada przeżycie zobaczyć je w akcji. Prześwit 2,2 m przy średnim stanie wody może okazać się zdecydowanie za mały dla wielu jednostek. Na prawym brzegu pomiędzy Rybiną a Grochowem jest okazała rezydencja z własnym portem. Że też ludzi stać na coś takiego, trudno mi to ogarnąć, patrząc na nasze dochody rodzinne, kiedy ledwie starcza od pensji do pensji. Aż Graciela zaśmiała się pod nosem. Jednak zamożność ma swoje wady, chociażby taką, że trzeba się grodzić od biedniejszej części świata, by poczuć się bezpiecznym.


Gdy patrzy się na te chatki za wałami, aż chciałoby się mieć tu swoje małe miejsce, pomost do wędkowania i skakania do wody. Trochę to taka moja mała wizja raju, zapewne grubo odbiegająca od rzeczywistości. Czy naprawdę żyje się tutaj tak bajkowo? Trzeba by było zapytać miejscowych albo spróbować pomieszkać w jednym z trzech namiotów sferycznych w Kobylej Kępie na granicy Żuław i Mierzei Wiślanej, namiotów, które wypatrzyłem z wody. Chęć bierze niemała, tylko skąd czerpać fundusze, by skorzystać z gościnności właścicieli i zapłacić za ich trud. Zaglądajcie do nas częściej, może kiedyś wspólnie odkryjemy tę tajemnicę.
Sprawdź co działo się wcześniej
Podobało się? Jeśli tak zapisz się na nasz newsletter a pierwszy dowiesz się o kolejnym wpisie. A będzie się działo. Zapraszamy.
Gdzie Majok nie może, tam Lipkowskich pośle:)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Miło cię napotkać 🙂
PolubieniePolubienie