Mówią, że bezwstydna. Nieskrępowana swoją nagością kusi i zachwyca. Wielu przybywa tylko po to, by ją oglądać, kontemplować, dotknąć, może w nią wejść i poczuć jej wilgoć. Mimo że chłodna jest kontaktach, każdego przyjmie. Nie ma preferencji co do płci czy rasy. W słoneczne dni wydaje się piękniejsza, mniej skrywa przed tymi, którzy patrzyć w nią lubią. Kiedy chmury najdą, staje się bardziej skryta. Taka właśnie jest Piaśnica, rzeka na Kaszubach, uchodząca do morza w miejscowości Dębki. W jej nurcie dostrzeżesz okonie buszujące w wysokich trawach skłanianych przez nurt. Widziałem szczupaka i zdaje się, że on też mnie dostrzegł.
Opiszę tu część tej rzeki, bo zaledwie siedem ostatnich jej kilometrów, a liczy sobie kilometrów 23 na mapie. Piaśnica, którą poznaliśmy, wypływa z Jeziora Żarnowieckiego. Kiedyś wypływała naturalnie, dzisiaj jaz tu stoi, wspierany przez wały ziemne tak, by wodę w jeziorze na odpowiednim poziomie utrzymać. Jest tak od lat 80., kiedy to elektrownia jądrowa powstawała. Nie powstała. Zostały tylko jej ślady, takie jak uporządkowane wody w okolicy (między innymi stąd ten jaz) czy elektrownia szczytowo-pompowa, która w założeniu miała być swoistym akumulatorem energii dla elektrowni atomowej. Zostały też niedokończone, otoczone płotem budowle samej elektrowni, których przeznaczenie znają tylko nieliczni. Nieopodal tego jazu, o którym wspomniałem, jest parking przy drodze nr 213. Można na nim bezpłatnie zostawić samochód, by popłynąć poznawać Piaśnicę. Tak też zrobiliśmy.
Plusk jednej deski, plusk drugiej lądującej na wodzie, trzecią Jasio położył delikatnie.
– To ja już płynę. – I jak powiedział, tak zrobił.
Pierwsze 400 m rzeki jest proste i płytkie, wyraźnie widać tu ingerencję człowieka. W słoneczne wakacyjne dni dziesiątki kajaków zaczynają tu swój spływ. Były takie kolorowe, przezroczyste, by widzieć, co pod nimi, a pośród nich my na swoich supach (o których kiedyś napiszę wam więcej).

– Gdzie Jaś? – zapytała.
– Jak gdzie? – Wskazała postać w wodzie.
Zuzia płynęła z ojcem na jednej desce. Bo tak i już.
– I co on tam robi?
– Mam. – Wynurzył się zadowolony, ciągle z zamkniętymi oczami, w ręku trzymał…
– Łatwiej by było z otwartymi oczami. Kiedyś potrafiłeś… – Ojcowie lubią się wymądrzać, bo przecież oni potrafią (a częściej potrafili, gdy byli młodsi).
– Kiedyś umiałem, dzisiaj nie. Może kiedyś znowu się nauczę. – Cały czas był w wodzie. – Ciągle świeci! Ktoś musiał zgubić tę czołówkę w nocy. – Pierwsza zdobycz zawsze cieszy.
Dalej jest niski mostek, trochę stary i rozpadający się. A może tylko tak to pamiętam. Pamiętam też, jak leżeliśmy na deskach, by pod nim się zmieścić. Za mostkiem rzeka powoli zaczyna dziczeć. Wysoka trzcina przesłania brzegi i to urzeka. Z czasem staje się węższa i meandruje, skrywając świat za zakrętami. Z wysokości stania, bo na supach pływamy na stojąco, widzimy więcej – nie tylko świat nad trzciną, ale i ten podwodny, w którym można się zapatrzeć. Krystaliczna woda odkrywa sekrety mieszkańców: piskorz skrywa się w warkoczach rdestnicy, a stadko niewielkich rybek z czerwonymi płetwami zdecydowało się odpocząć nieopodal gąbki słodkowodnej, czerwonej jak ich płetwy.

Jest to obszar rezerwatu przyrody Piaśnickie Łąki. Tu ponad trzcinami właśnie te łąki i trawy widać, czasami bociany, zdarzy się też usłyszeć własne myśli pośród dźwięków natury.
Pływałem kilkakrotnie wśród tych łąk i jestem przekonany, że właśnie gdzieś na tym meandrującym odcinku spotkałem stary żeliwny słup graniczny – pozostałość po zeszłym rozdziale tych miejsc pomiędzy Niemcy i Polskę wyznaczonym przez traktat wersalski. Nie krytykujcie, kiedy to moja ułuda, potwierdźcie, jeżeli to prawda.

Jest kilka miejsc jakby stworzonych na piknik, takich, gdzie w słońcu odpoczniesz, znajdziesz też trochę cienia, kiedy taka potrzeba, czy też skarpę, z której znakomicie wpada się do wody.
– Zaczekaj, zaczekaj! – Wyprzedził mnie i zniknął pod wodą.
– Nie, to nie fair – zbulwersowałem się szczerze, muszą być jakieś zasady. Poszedłem w jego ślady. Kiedy znikałem pod powierzchnią, rozbryzgując wodę na przepływające kajaki, czułem, jak chłód przenika mnie przyjemnie.
– Tata, złapiesz mnie? – I już była w wodzie.
Mama w tym czasie grzała się w słońcu i wydobywała nieliczne smakołyki, które były w naszym posiadaniu. Do sklepu daleko, a jak mama głodna, to mama zła.
Ostatnie dwa kilometry to obszary leśne. Rzeka ciągle się wije, chociaż jest już szersza. Mniej tu słońca i wiatru, które się gubią wśród drzew. Zdarzają się przeszkody, przed którymi trzeba się pokłonić.
Powraca też cywilizacja, ale nie nachalnie. Liczne miejsca, w których zdaje się kajaki, w sezonie wypełnia gwar, gdzieniegdzie niedawni kajakarze obsiadają ognisko. Stąd wyciągnięte kajaki transportowane są na początek trasy. W pochmurne jesienne i zimowe dni jest tu cicho. Zamknięte są bary i ten nad samą rzeką, który kusił mnie zimnym piwem i frytkami, nie jest wyjątkiem. Gdy zdecydujecie się płynąć w takie dni, może się zdarzyć, że rzeka będzie tylko dla was.

Ujście Piaśnicy do morza to istna wisienka na torcie. Skłoniliśmy się pod ostatnim mostkiem, którym biegnie trasa rowerowa R10, żeby wpłynąć do świata wakacji. Kryształowa woda przez piaski przedziera się do morza, tu rzeka dowolnie swawoli, często zmienia swój bieg i mogę was zapewnić, że kiedy tam dotrzecie, drodzy Czytelnicy, to już będzie zupełnie inne miejsce.
Tak na koniec dodam, że Piaśnica atrakcyjna jest w obydwu kierunkach.
Granica

Była tu granica, której dzisiaj już nie ma. Na zachód od rzeki Piaśnica przebiegała. Dzieliła dwa kraje: jeden, który dopiero co z niewoli powstał, i drugi, który ten pierwszy kraj zniewolił. Był rok 1920. Ludzie po dwóch stronach tej granicy mieszkali, do swych bogów się modlili, właściwie do tego samego, tylko na różne sposoby. Czasami się zastanawiam, czy ten sposób wyznawania nie uczynił jednych Polakami, innych Niemcami w tamtym czasie. Była tu granica wyznaczona w Wersalu przez tych, którzy nigdy tu nie byli, ale tak właśnie często granice się wyznacza. Polacy cieszyli się z pięknej rzeki, która przypadła im w udziale i wcale nie jestem pewien, czy choć trochę płynęła tak jak dzisiejsza, która nie tylko Polakom tyle radości sprawia. Była tu granica słupami granitowymi znaczona, literami „P” na wschodzie i „D” na zachodzie opisanymi. Słupy te z północy na południe do Jeziora Żarnowieckiego, które było częścią granicy, biegły. Żołnierze na patrole chodzili i granicy strzegli. Dzisiaj, ponad sto lat później, granicy już tu nie ma. Może ktoś zawzięty jakiś stary słup graniczny odnajdzie, jednak granicy on już nie znaczy. Po zachodniej stronie rzeki, niemal u jej ujścia, gdy przez mostek przejdziesz, potkniesz się o replikę kamienia wersalskiego. Może zrobisz zdjęcie i pomyślisz, ile krwi i cierpienia kosztują granice.

Replika kamienia wersalskiego stoi w innym miejscu niż pierwotnie, zapewne po to, by nam historię tej dawnej granicy przypominać.
SPRAWDŹ CO DZIAŁO SIĘ PÓŹNIEJ
Newsletter
Cieszymy się, że mogliśmy się spotkać. Zostań z nami na dłużej. Zapisz się a będziemy cię na bieżąco informować o nowościach. W każdej chwili możesz nas opuścić, więc co szkodzi spróbować. Bez względu na twoją decyzję, pamiętaj, że zawsze jesteś u nas mile widziany.
Mam nadzieję że wyjazd się udał 🙂 i ten nocleg przy starej granicy nieopodal rozbitego granitowego słupka granicznego chociaż nie po tej stronie starej granicy.
PolubieniePolubienie
ile krwi i cierpienia kosztują granice – piękne i smutne
Jutro wybieram się w to miejsce z autorem (•‿•)
PolubieniePolubienie
łał… pięknie…
PolubieniePolubienie
Twoja Wiosna też wciąga 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
więc zapraszam do częstszych odwiedzin.
PolubieniePolubienie