Dębki – plaża
Było mi tu dobrze, myślę, że nam było tu dobrze, a pomimo to jakoś nie wiem, co o tym miejscu napisać… O piasku bym mógł napisać, bo czemu nie? Sypki taki, delikatny i przyjemnie skrzypi przy każdym kroku. Może o zachodzie słońca, jak barwami niebo koloruje. Tak, o zachodach mógłbym napisać, bo kiedy słońce zachodzi, naprawdę wiele się dzieje, szczególnie nad morzem, które samo w sobie jest niesamowitym tematem. Jednak nie oszukujmy się, nie na moje pióro. Nie, morza nie opiszę, nie tym razem. Nie napiszę też o rzece, jak z morzem flirtuje, jak kręci, zanim się z nim połączy, jakby do ostatniej chwili próbowała jeszcze zawrócić. Ona jest taka słodka, a ono takie słone. Zresztą o niej pisałem już wcześniej.

Było mi tu dobrze, kiedy w hamaku rozwieszonym pomiędzy drzewami na pasie wydmowym w ciepłym śpiworze zasypiałem. Pas wydmowy wznosi się ponad plażą i przez to swoje wywyższenie nie chroni przed wiatrem, stanowi za to znakomitą platformę widokową. Było mi tu dobrze, chociaż wtedy czegoś mi brakło, może kogoś.

Mógłbym napisać, że w rankingach przeróżnych miejsce to uznawane jest za najpiękniejsze w Europie. Jednakże piękno jest tak subiektywnym doznaniem, że słowo „naj” przy nim zupełnie się nie spisuje i, moim zdaniem, pary te słowa nie powinny tworzyć.
Zastanawiałem się, czy nie napisać o plaży nudystów, tej po zachodniej stronie rzeki, tyle że taka plaża nie różni się od tej dla psów po stronie wschodniej, też piasek, też woda, też wydmy. Więc o czym tu pisać?


Było nam tam dobrze, gdy opodal tej plaży, ledwie za pagórkiem z piasku, który trawy starały się zatrzymać w miejscu, znowu w jednym hamaku razem obserwowaliśmy gwiazdy, a przy nas dzieci namiot zamieszkały, bo cienka warstwa materiału dawała im większe poczucie bezpieczeństwa. Wtedy naprawdę było nam dobrze. I pamiętamy dźwięki ręcznego młynka do kawy, a potem jej bulgotanie w kawiarce tuż przed wschodem słońca i jej smak, kiedy już to słońce wschodzić się zdecydowało. Pewnie powiecie: To mogło zdarzyć się wszędzie. Jednak nam zdarzyło się tutaj i chyba właśnie dlatego nie wiem, jak pisać o tym miejscu, a może raczej nie chcę o nim pisać, żebyście wspomnień mych nie zadeptali, bo bez wątpienia wrócimy ich szukać.

Podróże kształcą. Bez wątpienia
Noc pod gwieździstym niebem. Wschód słońca z kawą. Rodzinne plażowanie nad rzeką, morzem i niemal godziny spędzone w wodzie. Spacer za rękę tam i z powrotem. Głód zmuszający do powrotu, bo niedaleko plaży jest gastronomia, nie tylko ta na rogu, gdzie przyjemnie spędzisz czas na obiedzie, pizzy, kawie czy lodach.

– Co to jest za wycieraczką? – Spostrzegła. – Jakiś papier. – Podała kartkę bez czytania.
– Wezwanie na policję – przeczytałem głośno. – Kurwa! Potrafią umilić wakacje.
– Ja chcę lody Mini Melts. – Zuzia świergoliła radośnie.
– Właśnie wydaliśmy pieniądze, które miały być na nie – odpowiedziałem dziecku, patrząc z niedowierzaniem w kartkę.
– Wezwanie? Na policję? A niby co złego zrobiliśmy? – zapytała.
– Gdybym wiedział, tobym tego nie zrobił.
– Głodny. To kiedy ta pizza? – Jasia jeszcze nie dotyczą przyziemne problemy.
– Pizzę zostawimy na komisariacie – odpowiedziałem ironicznie dziecku, które nie zasłużyło sobie na ironię, ale i my nie zasługiwaliśmy na mandat, który ewidentnie się zapowiadał.
– Coś tu piszą o znaku D-40. – Teraz ona studiowała pismo.
– Dobrze, że nie o A-15 czy G-61 – wymyślałem kombinacje cyfr i liter, które podobnie jak D-40 nic mi nie mówiły.
Przeszedłem przebytą dzień wcześniej drogę, by porzucić rozgoryczenie i sarkazm. Prostokątnego niebieskiego znaku nie znalazłem. Wróciłem do samochodu.
– Dobra, zwiedzimy Korkową, jak nas zapraszają. Trzeba się zbierać, już jesteśmy spóźnieni. Potem może i coś na pizzę zostanie.

Komisariat znajdował się gdzieś za skrzyżowaniem. Na budynku widniała tabliczka: „ul. Żwirowa 4”. Dwadzieścia siedem schodów prowadziło na piętro.
– Dzień dobry. My tu stawiliśmy się na zaproszenie. Trochę nie na czas, ale i zaproszenie późno dotarło – zaczepiliśmy wychodzącego zza przeszklonych drzwi funkcjonariusza.
– Obywatel się stawił, będzie to docenione. – Zatrzymał się przy nas rozpromieniony.
– Jak władza zaprasza, to jak się nie stawić. Przecież się nie godzi. A znaku tego D-40, o którym jest napisane na tym papierku, nie było, przynajmniej nigdzie go nie spostrzegliśmy – próbowałem negocjować wyrok, nim jeszcze zapadł.
– Znaczy się, że niby napisane na wezwaniu jest o znaku, którego nie ma, i niby policjant się myli. – Funkcjonariusz trochę sposępniał. Wyraźnie gdzieś się śpieszył.
– Tego, panie władzo, nie śmiałbym twierdzić, po prostu nie dostrzegliśmy nigdzie. Może jakiś krzak przykrył? Wie pan, jakie są te krzaki. Chociaż chodziłem w tę i we w tę, żeby dla siebie samego winę potwierdzić.
– Piotrze… – Funkcjonariusz zwrócił się do kolegi. – Obsłuż państwa. – Przekazał papierek zza wycieraczki. – I skoro już się państwo stawili, to myślę, że obędzie się bez poważniejszych reperkusji. Ale proszę nie myśleć, że władza zapomina. – Tu wyraźnie zwracał się do nas. – Odnotujemy, gdzie trzeba, i następnym razem nie obędzie się bez punktów. Pan jest kierowcą, rozumiem. Kolega sprawdzi, czy ma pan czyste konto, i jeśli tak, to dzisiaj obędzie się bez punktów. – Starszy funkcjonariusz nas opuścił.
– Nabroiło się – zaczął młodszy.
– Gdzie tam nabroiło, po prostu znaleźliśmy się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Nie jedni tam staliśmy, ale tylko u nas ta karteczka się znalazła. Bynajmniej pewnie nie bez racji, jeżeli rzeczywiście znak ten tam się znajduje.
– Prawo jazdy, poproszę. – Funkcjonariusz nie był skory do rozmowy, zabrał wezwanie i dokumenty, po czym zniknął za przeszklonymi drzwiami, które się za nim zamknęły.
Spojrzeliśmy po sobie z Gracielą. Chyba źle nie będzie.
Zasiedliśmy na małych krzesełkach w poczekalni, oczekując na niski wyrok, który zdawał się wysoce prawdopodobny. Po niedługim czasie ponownie w drzwiach pojawił się policjant. Wstaliśmy jak na komendę. W ręce trzymał moje prawo jazdy.
– Tym razem bez mandatu i punktów. Ale następnym razem… – Wydawało mi się, że zrobił groźną minę. – Tymczasem to by było na tyle. – Oddał prawo jazdy. – Do widzenia. – Drzwi ponownie zamykały się za funkcjonariuszem.
– Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało niegrzecznie, ale mam nadzieję, do niewidzenia. – Nikt już mnie nie słuchał, bo przeszklone drzwi właśnie się domknęły.
Dziś już wiemy, co może nas czekać za znakiem D-40. Podróże kształcą i nie zawsze są to przyjemne i tanie lekcje.
Pewnie jesteście ciekawi, co z tą pizzą. Była i nawet smakowała, jednak w zupełnie innym miejscu.
Newsletter
Cieszymy się, że mogliśmy się spotkać. Zostań z nami na dłużej. Zapisz się a będziemy cię na bieżąco informować o nowościach. W każdej chwili możesz nas opuścić, więc co szkodzi spróbować. Bez względu na twoją decyzję, pamiętaj, że zawsze jesteś u nas mile widziany.