W górę Wisły – początek

Wszystko zaczęło się w Gdańsku, na przystani harcerskiej. Naprawdę jest taka, możecie mi wierzyć na słowo, chociaż nie funkcjonuje już w dawny sposób, ale co… Nie! Przepraszam, to zaczęło się wcześniej jeszcze – w domu przy kawie, takiej z pianką. Był wczesny ranek przed pracą. Ja, jak i ona próbowaliśmy małymi łyżeczkami połączyć pianę z czarnym naparem, tak by tworzyły jedność. Nie jest to łatwe i rzadko tak do końca się udaje. Bełtaliśmy te kawy, czekając na sikorki, które od dłuższego czasu wabimy wywieszoną słoninką. Sikorki, jak i dzień wcześniej i jeszcze dzień wcześniej, miały w dupie naszą kawę. Bujałem się lekko w fotelu, do tyłu i do przodu, do tyłu i do… Siedzieliśmy obok siebie, nasze stopy stykały się delikatnie w porannym rytuale. Stopy generalnie mają coś takiego, że lubią się stykać, jakby były mniej wstydliwe od reszty ciała.


– Popłynę – powiedziałem.
– A dokąd ty popłyniesz? – Spijała kawę z filiżanki małymi łykami.
– Do ciebie, do was popłynę. Kajakiem popłynę.
– Po co do nas płynąć, kiedy tu jesteśmy?
– No i właśnie to by trzeba było zmienić. Jak sama widzisz, nie mogę do was płynąć i tęsknić za wami, skoro tu jesteście. – Zapanowało niezręczne milczenie. Kawa parowała ciepłem, a sikorek jak nie było, tak nie było. Tylko gołąb się pojawił za oknem i na balkonie gówno zostawił.
– To może pojadę z dziećmi do mamy.
– Tak! Musicie jechać do twojej mamy! – Entuzjazm ze mnie parował, tak bywa, kiedy ktoś w końcu zaproponuje nieświadomie twój własny pomysł. – Dzieci się ucieszą. Ty już się cieszysz.
– Ale teraz tak zimno, zmarzniesz. Nie jesteś już taki młody, żeby wybierać się w takie podróże. Zimą, samotnie, pod prąd… – Coraz bardziej nakręcała się na „nie”, a wiadome było, że bez jej „tak” nie byłoby to samo. – Na tej obcej rzece, bez prysznica, ciepłej kołderki. A jak się przewrócisz, tak sam jeden? – W ostatnich słowach była prawdziwa troska.
– Tylko samemu mogę tak mocno za wami tęsknić, za tobą, dziećmi, za naszą wspólną kawą. Kiedy będę tak tęsknić i przypominać sobie kawowe poranki, to prąd w Wiśle i wiatr wiejący w oczy nie będzie mi straszny. Niepogoda nie będzie mi straszna, pokonam trudy i was odnajdę, i ciebie odnajdę, a kawa nas połączy.

Tak… to właśnie tak się zaczęło, przystań była później.

Dzień pierwszy

Martwa, tak ją nazywają, chociaż nic z atrybutów martwości do niej nie pasuje. Martwa, ale nie umarła. Martwa, ale nie bez życia. Istnieje w rzeczywistości, a nie w pamięci, jak to martwi mają w zwyczaju. Czy dlatego Martwa, że odcięta od macierzy? Kto ją Martwą uczynił? Wiadomo. Człowiek. Trochę okropnie to wybrzmiewa, tak z wyrzutem do ludzi. Martwa Wisła od mostu Siennickiego do Przegaliny to pierwszy etap w podróży do rodziny, do kawy we dwoje. Zdaję sobie sprawę, jak to idiotycznie brzmi: pozbawić się czegoś, a potem tęsknić i dążyć, walczyć, by było jak wczoraj. Taka jest jednak natura człowieka, że jak by się nie starał, czego by nie miał, to taki brak jakiś głęboki odczuwa. Droga sama w sobie jest oczyszczeniem, a na jej końcu czeka spokój, wytchnienie, często duma z dokonania, czyli z przebytej drogi.

CZYTAJ WIĘCEJ →

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Website Built with WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: