W górę Wisły – biwak

Koniec pływania, początek zap… wysiłku. Wysiadłem, bo nadszedł czas wysiadania. Wciągnąłem kajak na nabrzeże, bo nadszedł na to czas. Cały się trząsłem, zęby szczękały pomiędzy oddechami, to dobry znak, drgawki pozytywnie wpływają na naszą ciepłotę. W kokpicie wygrzebałem kubek termiczny z herbatą zaparzoną przed wypłynięciem. Napój był ledwie letni, kląłem na siebie, że nie zabrałem z sobą starego, sprawdzonego termosu. Mimo wszystko sączyłem tę imitację ciepła w płynie. Poszedłem w górę Przegalińską do skrzyżowania z Akwenową, którą po pasach przekroczyłem. Akwenowa przebiega po moście łączącym wyspę z lądem. Ulica jest na wzniesieniu, w dole znajduje się duża zatoka wiślana granicząca z wałem i awanportem nowej śluzy. Dawniej to była przystań dla statków żeglugi i lodołamaczy. Nie wiem, jaką dzisiaj pełni funkcję. Przegalińską wróciłem do kajaka. Wypakowałem bagaże, dwa kaj bagi, jeden adventure bag i namiot. Z bagażami Przegalińską w górę, potem trawers przez Akwenową i stromą skarpą na brzeg zatoki. Tam rozstawiłem namiot Tordis II, jeszcze trochę niewprawnie, ale całkiem szybko. Z premedytacją podałem nazwę namiotu, bo zdecydowanie konstrukcja ta zasługuje na uwagę. Do namiotu wrzuciłem, co miałem. Ruch obudził złogi ciepła w moim ciele. Ponownie wdrapałem się na skarpę i Przegalińską w dół po kajak. Było trochę śniegu, dzięki czemu kajak niczym sanki dociągnąłem do drogi. Śnieg zimny, ale pomocny w takich sytuacjach. Niestety, kajak jest nieporęczny w noszeniu, nijak nie potrafiłem jednocześnie złapać za rączkę na dziobie i rufie jednocześnie. Ważna jest wiara, wtedy i siła przyjdzie. Chwyciłem kajak pośrodku za kokpit i bujając się z nogi na nogę, Przegalińską w górę człapałem. Mijały mnie nieliczne samochody i autobus mnie mijał. A ja dreptałem tym kaczym chodem.
– Dokąd ten spacer z takim bagażem? – zagadnęła spacerująca para.
Zastanawiało mnie, dlaczego ktoś o tej porze i w takiej niepogodzie za ręce spaceruje w takiej dziurze. Nie mają własnego namiotu?
– Do ukochanej – odparłem przez zęby. Odstawiłem kajak, żeby odpocząć.

Para odeszła, coś radośnie szczebiocząc. Nie zadając prostego pytania: Może pomóc? Tylko szczebiotali, jakby to oni, a nie ja byli pępkiem wszechświata. A ja sam z tym kajakiem.
To było długie 900 metrów, po których z radością schowałem się w namiocie. Namiot to taka oaza, w której z przyjemnością się chronisz, a z trudem opuszczasz.

← Początek opowieści

Czytaj więcej →

Jedna myśl na temat “W górę Wisły – biwak

Dodaj własny

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Website Built with WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: