W górę Wisły – koniec

To była ostatnia noc w namiocie. Pod tropikiem nagromadziło się mnóstwo kropelek ze wszystkich przyrządzanych dotychczas posiłków, których głównym składnikiem była woda. Parujące cząsteczki wody radośnie opuszczały menażkę, uciekały do nieba tworzyć chmury. Przegrywały jednak z zielonym nylonem, ten zarówno od góry, jak i od dołu stanowił barierę nie do pokonania. Pełne energii, której dostarczała im miniaturowa kuchenka, rozbijały się o zieloną powłokę, za którą zimno, a często i ciemno. Ten zewnętrzny chłód odbierał cząsteczkom wigor i nadzieję na niebo. Osiadały więc na materiale, tworząc kropelkowe kolonie. Kiedy z namiotu uciekało ciepło, to ludzkie i od kuchenki, krople marzły, szroniły materiał. Kiedy znowu wznosiłem schronienie, gotowałem, czytałem, oddychałem, wprowadzałem ciepło, szron na powrót zamieniał się w krople, a te czasami wracały do namiotu, kap… kap… kap…

W namiocie gromadziła się wilgoć

Gotowanie w namiocie wymaga wiele uwagi

Wszędzie się słyszy, by nie używać otwartego ognia we wnętrzu namiotu, jednak teoria z praktyką rzadko idą w parze. Kiedy zimno i mokro na zewnątrz, nie sposób się oprzeć pokusie. Powodów jest wiele, chociażby ciepło, które gromadzi się we wnętrzu, woda szybciej bulgoce niż na zewnątrz, ponadto przyjemnie przy tych niebieskich płomykach. Kiedy to ciepło nagromadzę w ciele, ciepła potrawka zniknie z menażki, herbata z kubka, w śpiworach staram się zachować go jak najwięcej do rana. Pamiętajcie, że śpiwory, nawet te najcieplejsze, nie dają nam ciepła, jedynie korzystają z naszego.

Ostatni biwak w Korzeniewie

Ostatni nocleg wypadł w Korzeniewie, gdzieś przy polu, na przyprószonych śniegiem śladach kłada. Lepsze są miejsca bez takich śladów. Teren bezdrzewny, nieskryty zaroślami. Promienie słońca docierały do powierzchni tropika. Tropik już wie, że te promienie nie są tylko światłem, ale i ciepłem, które mimo mrozu przy bezwietrznej pogodzie potrafi ten materiał ocieplić, rozruszać skryte krople pod kopułą. Jedna z tych przebudzonych kropel oderwała się od materiału ciągnięta siłą grawitacji, przedarła się przez gęstą siatkę moskitiery, by wylądować na nosie, który wraz z twarzą krył się w puchowym kapturze śpiwora. Nie na powiece. Nie na policzku, tylko właśnie na nosie rozbryznęła się ta kropelka i kiedy tak rozpłynęła się po skórze, nie była już bezimienną kroplą, tylko tą, która wylądowała na nosie.

Ten smak po nocach mi się śni

Przedłużałem czas biwakowania, wolno spijałem letni napój, z lubością spożywałem konserwę turystyczną z dodatkiem chleba. Już w połowie puszki żałowałem, że tak szybko się kończy. Ta wilgoć, której z dnia na dzień było więcej, ten przenikliwy chłód, szron, zmęczenie usprawiedliwiające lenistwo to prawdziwa esencja wyprawy i tak się zastanawiam, czemu nie potrafię zachwycać się w ten sposób codziennymi posiłkami w domu, które o niebo są lepsze od tych biwakowych, gdzie ciepło i rodzinnie.

Lewy brzeg Wisły

Tego dnia od początku wisiała atmosfera końca. Chowałem się po krzakach, by oszukać rzekę, pływałem od zatoczki do zatoczki. Kryłem się za trzciną, za powalonym w nurcie drzewem. Wiry znaczyły wodę okręgami. Wydaje mi się, że wszystkie kręciły się w lewo, oczywiście mogę się mylić. Tańczyły mną. Kiedy dziobem trafiałem na lewą stronę wiru, ten hamował mnie i odtrącał, kiedy na prawą – ciągnął kajak do przodu.

Chlapałem wiosłem. Prawy brzeg niski, poorany polem, lewy – wysoki, zalesiony.
Fajnie byłoby mieszkać na tych wzgórzach, pośród tych drzew – pomyślałem. Lepiej byłoby pomieszkać – poprawiłem myśli. Po co wiązać się z miejscem.

Most w Opaleniu kiedy jeszcze tam był

Nie pamiętam, czy Opalenie było przed, czy po wysokim brzegu. Dzisiaj stare filary bez funkcji tworzą linię od brzegu do brzegu, przypominając istnienie mostu. Nie zniszczyła go wojna, nie było materiałów wybuchowych, które zatopiłyby przęsła w nurcie. Most ten powstał bodajże w latach 1905–1909 na ziemiach pruskich jako most kolejowo-drogowy. Dziesięć przęseł o łącznej długości 1058 metrów połączyło dwa brzegi. Po pierwszej wojnie światowej, kiedy stała się na tych terenach Polska, dwa brzegi i most w tej Polsce się znalazły, łącząc dwa kraje mało sobie przychylne. Prusy zaczynały się zaledwie 800 metrów za mostem. Władze Rzeczypospolitej, dostrzegłszy jego niewykorzystany potencjał, jak i możliwość wykorzystania budowli przez nieprzyjaznych w tamtym czasie sąsiadów, zdemontowały most w latach 1928–1929. Przetransportowano go drogą wodną do Torunia, gdzie ponownie ożył w 1934 roku i gdzie do dzisiaj jest wykorzystywany jako most drogowy. Mniejsza część konstrukcji trafiła do Konina.

Przepływałem koło masywnych kamiennych podpór, które stały się częścią krajobrazu i które zaledwie dwadzieścia lat były mostem. Ciągle pod prąd, z wizją końca, żeby tak można było zawrócić do początku, do tej niepewności jutra, zresetować całą podróż i zacząć pisać ją na nowo, może nawet wymyślić cel. W całym tym końcu przepowiednia kawy z Księżniczką była budująca. Ona, ja, dwie filiżanki.

Slip w miejscowości Nowe

W miejscowości Nowe na lewym brzegu, po mojej prawej stronie, znalazłem dogodne miejsce do zakończenia opowieści. Nie tylko dogodne do wyciągnięcia pływadła, był też przyzwoity szutrowy podjazd pod samą rzekę.
Samo Nowe znajduje się na wzniesieniu, pod którym rozpościerają się szerokie nadwiślańskie tarasy rozcięte rzeką Mątawą, która z kolei zasila samą Wisłę. Z tego można wnioskować, że Wisła powyżej Mątawy jest odrobinę słabsza, jednak na pewno nie słaba.

Nieliczne zabudowania mieszkalne znajdowały się u podnóża miasteczka wzniesionego na wysokości.
– Widzisz, Księżniczko, bliżej wody osiedlali się biedni, bo codziennie musieli po tę wodę chodzić. Na wysokości natomiast mieszkali ludzie, których było stać na doprowadzenie tej wody, względnie dostarczenie. – Tak bym powiedział Księżniczce, trzymając ją za rękę i spacerując wzdłuż rzeki, z którą mierzyłem się przez ostatnie dni. A ona by myślała: Jaki on mądry.

Pewnie jesteście ciekawi, czy znalazłem Księżniczkę, czy była kawa?

Sie widzi, sie wie 🙂

Postscriptum


Uważam, że to bardzo ważna rada dla wszystkich podróżników tych doczesnych i przyszłych. Jak znaleźć księżniczkę (żonę). Wydawałoby się, że najlepsza kandydatka to taka, która będzie podróżować z wami, jednak musicie wziąć pod uwagę, że to bardzo kosztowny wybór i słabo się sprawdza przy wyprawach budżetowych. Radziłbym wybierać z pośród dziewczyn z nie wysokich sfer, niestroniącą od roboty (z premedytacją użyłem tego sformułowania), koniecznie z męskim rodzeństwem najlepiej w liczbie mnogiej. Trzeba wam wiedzieć, że wyprawy, czy jak w moim wypadku pseudowyprawy, mogą w nich wybudzić żądzę przygody lub co najmniej zainteresowanie, czy też chociażby litość i o ile nie staną się kompanami waszej tułaczki, to zapewne przyłożą starań, aby pomóc powrócić wam do domu, chociażby z uwagi na siostrę.

Tu podziękowania dla szwagra, który nieprzymuszany pomógł mi szczęśliwie zakończyć tę opowieść.

← Początek opowieści

4 myśli na temat “W górę Wisły – koniec

Dodaj własny

    1. Są święta 🙂 właściwie już po. Życzymy wszystkiego NAJ. Cieszę się że się podobało może kiedyś nad tą rzeką się przydarzy spotkać albo ponownie los zetknie nas w sieci 🙂 Tymczasem słońce świeci może czas nad rzekę. Pozdrawiamy w całe te święta. Zapraszamy częściej.

      Polubione przez 1 osoba

      1. Pisz proszę dalej. Na pewno będę tu wpadał. W razie, gdybyś w przyszłości wiosłował przez Warszawę, odezwij się – chętnie poznałbym Cię osobiście. Cześć!

        Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Website Built with WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: