Szafran spiski, tulipanek, krokus

Do pokoju prowadził długi korytarz po jednej i drugiej stronie zdobiony licznymi drzwiami, które pociemniały przez długie lata użytkowania. Na każdych był numer bądź napis, że tu można się wykąpać czy udać za potrzebą. W nielicznych drzwiach tkwiły klucze z drewnianymi plakietkami z numerem identycznym, jaki widniał na drzwiach. Klucz w zamku jako wiadomość: opuściliśmy pokój, można sprzątnąć.
Dopasowaliśmy swój klucz do odpowiednich drzwi, włącznik był po lewej stronie. Pomieszczenie niewielkie, niczym kajuta na promie, w środku dwa łóżka piętrowe przywodzące na myśl koje. Do pokoju wpadało słabe dzienne światło przez mały kwadratowy „bulaj”. Stolik, dwa krzesła, może trzy, nie pamiętam… Pamiętam jednak, jaką przyjemnością było zasiedlić tę celę pośród gór w Dolinie Chochołowskiej.
– Ja śpię na górze!
– Nie! Ja śpię na górze!
– Ja śpię z mamą! – przelicytowałem oboje. Przy tych dwojgu ona chudnie, ja w tłuszcz obrastam, razem zachowujemy wagę i proporcje, przez co od lat mieścimy się na schroniskowych posłaniach, a co ważniejsze, jak na razie ciągle chcemy się mieścić.

Schronisko w Dolinie Chochołowskiej

Budynek, który stał się nam domem, jest największą tego typu budowlą w Tatrach po stronie polskiej. Znajduje się na wysokości 1146 m n.p.m. i posiada 121 miejsc noclegowych – cała masa ludzi niknie w tej kamiennej budowli. W obecnej formie funkcjonuje od 1953 roku. Na piętrze oprócz recepcji jest bar, w którym można się posilić, taki fast food po tatrzańsku.
– Tata, kupisz mi coś?
– Nie ma takiej opcji.
– Mama, jestem głodna. Kupisz…
– Mama też nie kupi. – Mama nie potrafi odmawiać, od tego jest tata.
– Ale jestem głodna!
– Zaraz będzie twoja ulubiona zupka chińska.
Foch.

W piwnicy schroniska znajduje się kuchnia turystyczna, gdzie do woli można korzystać z bezpłatnego wrzątku (dobry stary zwyczaj schroniskowy, powoli zanikający). Można też używać własnej kuchenki turystycznej. Nie pisałbym o tym schronisku, do którego dotarliśmy w strugach deszczu, gdyby nie sława tego miejsca, krokusowa sława.

A bo te górale z papieża sobie tylko biznes zrobili

Był rok 1983, dokładnie 23 czerwca, Dolina Chochołowska. Ta, w której Karol tyle razy już wcześniej witał modlitwą wiosnę wśród krokusów. Jakim Karol był człowiekiem, nie wiem, ale wiary mu nie brakowało. Tego dnia schronisko było puste, a dolina pozbawiona turystów. Miejscowi pozamykani w domach wyglądali przez okna. W Polsce panował stan wojenny. W Tatrach Zachodnich wojsko ogłosiło manewry. Oficerowie bezpieki wcielili się w rolę krzaków i juhasów. Juhasów jednodniowych, jak to określił baca Wojciech Gall w rozmowie z papieżem.

Z samochodu, który przed chwilą pędził wśród stromych ścian doliny, wysiadł mężczyzna z wąsem, za nim jego żona.
– Danka, nie spinaj się tak – powiedział, a na pewno mógł tak powiedzieć. W klapie marynarki miał wpiętą Matkę Boską. W ślad za rodzicami wysiadła czwórka dzieci, nie bardzo wiedząc, jak się mają zachować.
Jan Paweł II przyjechał później. Jana Pawła w bieli przed schroniskiem przywitała Pawłowska Janina w czerwieni. Biel i czerwień. Przypadek?
To spotkanie, przepraszam: te spotkania, bo przecież był pan z wąsem, był też baca z oscypkami na szlaku, gospodyni schroniska i trochę dziś już bezimiennych postaci, te spotkania przeszły do historii. Nie mnie oceniać, czy szlak papieski nieopodal schroniska to marketing, czy szacunek. Widziałem jednak Tatry, górali w dniu śmierci Jana Pawła II i ten wszechobecny smutek, tę ciszę na ulicach, w komunikacji. To był ich papież, kolejni będą tu obcy.

Szafran spiski, krokus

– Pomimo medialnej sławy tego miejsca warto było tu przyjechać – powiedziała.
Stary drewniany młynek miażdżył, ścierał ziarenko po ziarenku kawy i pomimo ogromu tulipanków, jak nazywają je miejscowi, to właśnie ta kawa pachniała.
Korbką kręciłem w prawo, a cały młynek stabilizowałem kolanami, tak samo, jak to robiłem w dzieciństwie, zresztą możliwe, że młynek, którego właśnie używałem, z mojego dzieciństwa pochodził. Zmielone ziarno zapełniło małą drewnianą szufladkę. Ach, ten zapach pomieszany z wiosną.
Wypijmy kawę z najdroższą przyprawą świata – pomyślałem, zrywając kilka krokusowych pręcików (dodam, że nie ucierpiał przy tym żaden krokus).
Słońce było już nad polaną. Jakiś baca z rodziną wykładał oscypki. Do kapliczki, którą obraliśmy na kawowe miejsce, dotarli pierwsi turyści. On wyraźnie ją adorował, ale to zupełnie nie nasza sprawa.
– Kawa… szafran… możesz dać wodę?
– Ja? Wodę? Jaką wodę?
– Tę na kawę z szafranem.
– Aha, tę wodę. Wodę na kawę. Trzeba było tak od razu. No to ja tej wody nie mam.
– Ty nie masz wody, ja wody nie mam. – Oboje parsknęliśmy śmiechem.
– Kawa z szafranem, powiadasz.
On, ten on, o którym wspomniałem wcześniej, obdarował nas wodą, za co dostał jej uśmiech i naszą wdzięczność.
– Dziękujemy. Naprawdę, sami wiecie, a może i nie wiecie. Dzieci na kojach w schronisku. My na paluszkach, skoro świt, po cichutku do tego miejsca z ławkami. Kawa zmielona pachnie… – szafran przemilczałem – i gdyby nie wy… Nie, cała butelka to dla nas za wiele, wam bardziej się przyda, nam wystarczy tyle, żeby kawiarkę zapełnić.

Magia Polany Chochołowskiej to światło, które wydobywa kolor kwiecia, które prowokuje do kwitnienia. Krokusy lubią światło i jego ciepło, a kiedy tylko śnieg stopnieje, chwalą się światu swoją obecnością. Kwiaty te można tu spotkać od lutego przy sprzyjającej aurze, jednak to kwiecień jest czasem największej tych kwiatów obfitości.
W ciemności, w deszczu kwiatki są nijakie, lecz o poranku, w blasku pierwszych nieśmiałych promieni, i u schyłku dnia, kiedy słońce chowa się za górami, są wręcz magiczne. O dziwo, o tych porach mają najmniej adoratorów.

Każdy z kwiatków jest piękny. Płatki w fiolecie i jego odcieniach, ich metamorfoza z pąka w piękno. Zachwyca ich proces narodzin, kiedy przebijają się przez topniejącą taflę śniegu i z tego śniegu czerpią siłę.
Zdawałoby się, że wszyscy przyjeżdżają tu dla ich piękna, gdy w rzeczywistości to ich ilość, notabene kilka milionów, jest magnesem ściągającym całą rzeszę amatorów wiosny. Nie sam kwiat jako cud natury, ale obraz, jaki miliony kwiatów tworzą z górami i słońcem. Dla wielu ten właśnie obraz jest przyczynkiem do wysiłku, jednak śmiem twierdzić, że prawdziwe dzieło sztuki oglądają nieliczni, których stać na nieśpieszność, na poszukiwanie tej magicznej chwili, dla każdego innej, kiedy chce się powiedzieć „łoł”, a jeszcze częściej milczeć w obawie, że uleci bezpowrotnie.

Grześ

Każdy szuka czegoś innego w górach. Jedni chcą przygody, inni kawy, są tacy, którzy na góry podrywają, i tacy, którzy na podryw czekają w górach.
Ona się zachwyca: „Widzisz, jakie to piękne? Ich tu całe miliony”. Tymczasem on marzy o zimnym piwie i już się wkurza, że piwo tyle kosztuje. Ja osobiście lubię się szwendać, żeby wieczorem zejść ze szlaku i czuć zmęczenie przy zimnym piwie. Zuzia i Jasiu by poszli, tylko po co?
– A daleko jeszcze? A po co my w ogóle tam idziemy?
– Prawda jest taka, że dla mnie, bo właśnie ja sobie tak wymyśliłem.
– To nie jest fajne.
 Siela, o dziwo, nie idzie dla mnie, ale dla nich, bo takie malutkie, już od dziesięciu, dwunastu lat takie malutkie, herbatkę trzeba podać, plecak ponosić… I chociaż opiekuńczość matczyna wiedzie prym, to i dla siebie uszczknie kilka krajobrazów, przyjemności drogi, obcowania z naturą.
Tacy już jesteśmy.

Dniami na polanie robi się tłoczno. Jako mieszkańcy spoglądamy z wyższością na tych wszystkich jednodniowych gości i z przyjemnością wymykamy się na zaśnieżone jeszcze szczyty. Przed schroniskiem wspinamy się wzdłuż Bobrowieckiego Potoku, który naturalnie zasila schronisko w wodę. Z każdym metrem jest ciszej, jakby każde kolejne miejsce było tylko dla nas. Woda ciurka po naszej lewej stronie, a my cieszymy się szlakiem.
– Daleko jeszcze?
– Bardzo. Masz coś lepszego do roboty?
 Ścieżka stawała się węższa i pięła się coraz wyżej.
– Zobaczcie, tu też są krokusy! Prawdziwe, wolne krokusy, te nawet możemy powąchać.
– Mogę zerwać?
– Myślę, że tego by nie chciały.

Krokusy to wolne kwiaty rosną gdzie chcą

Droga, a raczej dróżka, która wiodła nas w górę, jest niczym innym jak starą drogą górniczą, którą zwożono niskoprocentową rudę żelaza z kopalni w Bobrowcu dla zakładów kuźnickich. Droga prowadzi na Bobrowiecką Przełęcz, skąd można zejść do słowackich Orawic. Przełęcz odwiedziliśmy w drodze powrotnej, Orawice zostawiliśmy na bliżej nieokreśloną przyszłość.
Wyżej było więcej zimy. Początkowo szliśmy trawersem, później zakosami wśród świerczyny i rumowisk kwarcytycznych, aż dotarliśmy na grzbiet graniczny w rejonie Czuby (1515 m n.p.m.). Zapadaliśmy się w śniegu i uwierzcie mi, że to było fajne. Zanim zaatakowaliśmy szczyt, zboczyliśmy na skałki po prawej stronie, gdzie osłonięci przed wiatrem, ogrzewani słońcem leniuchowaliśmy, co popularnie określane jest mianem piknikowania. Ludzie mijali nas sporadycznie, często zziajani, z ciężkimi plecakami, mieli już za sobą godziny dokonań.
– Miło tu – powiedziała do mnie, rozlewając herbatę z termosów.
– Miło mi to słyszeć – odpowiedziałem, rozpłaszczając się na nagrzanych słońcem głazach.
– I my niby mamy tam wejść? – Jasiu używał urodzinowej lornetki.
– Po co tam…
– Zjeść grzesia. Zapomniałaś? – przerwałem młodszej, nim się rozkręciła.
Nadchodziły zimne chmury, zimne podmuchy zwiastowały zmianę pogody, a my po tym śniegu na szczyt.
– Mama! To prawdziwa zima!
– No. Tyle śniegu u nasz nie było od lat.

Kolejny ukrzyżowany szczyt. Tym razem jest symbolem polskich i czeskich opozycjonistów lat osiemdziesiątych, całkiem żywa historia, a jaka zapomniana. Grześ nosi to brzemię od 1992 roku, a podania głoszą, że w połowie czerwca gromadzą się tu katolicy z dwóch stron granicy na specjalnych uroczystościach.
– Dzwonię do Grześka z Grześka, takiego szczytu, że jemy grześka.
– Nie bardzo słyszę – dochodzi ze słuchawki.
– Duży ty jesteś, Grześ – Zuza przekrzykiwała wiatr. – Ty jesteś Grześ, góra jest i nazywa się Grześ i my na niej jesteśmy, i nie uwierzysz… jemy grzesia! – Chrupnęła wafelkiem do słuchawki.

Wyjście na 1653 m n.p.m. w zimowej scenerii zajęło nam trzy godziny dnia, powrót do krokusów był znacznie krótszy.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Website Built with WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: