Nosili szare bluzy, byli niewysocy, wręcz mali, jak na dzieci przystało. Wyglądali na braci, a może na kolegów, i pewnie nie zwrócilibyśmy na nich uwagi, gdyby oni nie zwrócili uwagi nam.
— Tamtędy nie ma przejścia, tutaj powinny leżeć snopki.
— Ale nie leżą — odpowiedziałem i skierowałem się na ścieżkę prowadzącą do pola słoneczników.

Szliśmy wśród podsuszonych, podwiędłych łodyg kukurydzy. Kolby do nich przypięte okrywały zbrązowiałe liście, były dojrzałe i czekały na zbiory. Słoneczniki też już więdły, nie wędrowały za słońcem jak w swoje najlepsze letnie dni.
— Ale powinny być — upierał się malec. — A żeby wejść w słoneczniki, powinno się zapłacić u mojego taty.
— Nie widzę tu twojego taty ani żadnej informacji — odparłem trochę zirytowany. — Nie widzę też snopków, które, jak twierdzisz, powinny być, a ich nie ma. Ale jeżeli będą, obiecuję, że ich nie przejdziemy. — Irytacja ustąpiła rozbawieniu.

Pole słoneczników graniczy bezpośrednio z nowo wybudowanym osiedlem. Kwadratowe bryły z betonu wgryzają się w okoliczne pola, połykają słonecznikowe, kukurydziane, dyniowe hektary. Nowi mieszkańcy cieszą się swoimi metrami kwadratowymi i tym, co widzą z okien. Nie myślą, że zapewne niedługo słoneczniki i dynie zastąpią kolejne betonowe budowle.

— Kto sadził te wszystkie dynie? — Mama Siela przerwała nasz nieformalny spór.
— Dziadek. Zawsze sadzi dziadek — odparł malec z dumą.
— Razem z babcią?
— Nie! Babcia gotuje zupę z dyni.
— A kto piekł to pyszne ciasto?
— Ciocia.
— To co robiła mama?
— Pomagała dziadkowi. — Chłopak ledwie skończył zdanie, zniknął z towarzyszem w więdnącym polu kukurydzy.



Wybraliśmy się do bajkowej krainy, jednak nie znaleźliśmy wejścia. Elfy, rusałki, krasnale i inne magiczne stwory pozamykały się w swoich światach i nie raczyły zabawiać nas swoim towarzystwem. Nie zważały na żółte opaski na naszych nadgarstkach po pięć złotych opłacone przy wejściu, poświadczające prawo do pobytu na dyniowej farmie. „Dyniowe Love”, sama nazwa pobudziła naszą fantazję do tego stopnia, że zawód był, bo być musiał. Nie oznacza to, że źle spędziliśmy czas czy że czujemy się oszukani, wręcz przeciwnie. Spędziliśmy wspólne chwile na świeżym powietrzu, dokonaliśmy zakupów, które sprawiły nam przyjemność. Jaś i Zuzanna wyjechali z dużymi dyniami, które ledwo dźwigali, a jeszcze przy wyjściu skusiliśmy się na domowe dyniowe wypieki.


„Dyniowe Love” to rodzinne marzenie. W zimie zastanawiają się, jakie odmiany dyń będą sadzić w danym roku. Potem są nasionka, dużo nasion, z których będą sadzonki. Wszystkie dynie na polu są sadzone z sadzonek, przez co przyśpiesza się okres wegetacji o dwa, trzy tygodnie. Dynie sadzą w maju na sześciu, może siedmiu hektarach. Dziewięćdziesiąt dni mija do pierwszych zbiorów. Zbiory trwają od sierpnia do września. Od 2017 roku we wrześniu i październiku miejsce to staje się plenerem fotograficznym, dyniowym marketem, planem dziecięcych warsztatów, a w weekendy miejscem rodzinnych spotkań.


Zapadnięci w leżakach przy słomianym stoliku jedliśmy frytki dyniowe. Bardziej nazwałbym je chipsami, takie cienkie, poskręcane i smaczne. Herbata parowała z naszych termosowych kubków. Młody zdecydował się na pizzę, taką nie za dużą, na świeżym powietrzu w piecu drewnem opalanym wypieczoną. Pizzę bez akcentu dyniowego. Bo tak i już. Pizzę, którą wymieniał się z siostrą za frytki prawdziwie ziemniaczane. Wszystko działo się w „Przystwce”, znaczy się przy stawku. I było nam dobrze, i było nam miło, i jeszcze tak bym siedzieć mógł…

Przy ulicy Zaczarowanej w Rotmance niedaleko Gdańska jest to pole niezwyczajne. Przez dwa miesiące w roku, te jesienne miesiące, otwiera się na gości. Jeśli chciałbyś, chciałabyś je odwiedzić i uroku miejsca tego doznać, to w soboty i niedziele w te dwa jesienne miesiące spróbować powinniście.

— To jaki jest ten przepis na dynię?
— Włoszczyzna. Warzywa, wszystkie oprócz buraczka. Kroję wszystko. Dynię w kostkę kroję. Proporcje takie pół na pół, to znaczy pół garnka warzyw i reszta tej dyni. Można ją też pokroić…
— Wolniej! Ja staram się to spisywać. Wszystko zalewamy wodą, tak?
— Jeżeli chcemy gęstą, to zalewamy tak, by woda nie zakrywała warzyw, jeśli taką rzadszą, to dajemy więcej wody. Ja ostatnio dałam za mało i wyszła za gęsta…
— Zbaczasz z tematu.
— Aha… Wszystko gotujemy prawie do miękkości. To znaczy, dynia gotuje się szybciej niż marchewka. Jak jest prawie miękka, to…
— Miękka dynia czy marchewka?
— Marchewka, warzywa. Dynia gotuje się szybko, dlatego lepiej, żeby była na górze. Marchewka i ziemniaki gotują się dłużej.
— Jak się ugotuje, to…
— Jak są prawie miękkie, to dodaję serek topiony śmietankowy, sól, pieprz do smaku i trochę śmietany. Potem wszystko miksuję.
— Podajemy z…
— Jak mam na talerzu, to polewam oliwą z oliwek. Listek bazylii do przybrania, tak na samym środku, i grzanki – chleb pokrojony w kostkę i uprażony na suchej patelni. Teraz jest pychotka.
— Mogę zaręczyć, naprawdę smaczne. Nasze dzieci się zajadają.
— Jesteśmy w internecie?
— A po co bym to pisał?
— To chciałam pozdrowić: mamę, rodzeństwo, kuzynów i kuzynki. Moje dzieci też chcę pozdrowić i…
!!! Powyższy przepis jest naszą rodzinną recepturą i nie ma nic wspólnego z zupą dyniową podawaną na farmie. Może poza nazwą!!!
Podobało się? Jeśli tak zapisz się a pierwszy dowiesz się o kolejnym wpisie. A będzie się działo. Zapraszamy.
Garść porad kulinarnych od fana: oliwę z oliwek zastąpić olejem z pestek dyni, grzanki prażonymi pestkami dyni i slonecznika, zamiast serka topionego – mascarpone, a do przybrania pietruszka ;). Pozdrawiam.
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Trzeba będzie spróbować. Jednak czasami tradycję trudno odmienić. Nawet na lepsze 🙂
PolubieniePolubienie