Żuławy od wody cz.1 – Nogat

Dziennik pokładowy, dzień pierwszy


12.00 Nogat 21 km – przystań żeglarska Park Północny Malbork. Zaokrętowanie; ojciec – kapitan, matka – władza pod pokładem, dzieci – najlepsze koje.
12.35 Odpływamy! – silny wiatr NW 4–5 B. Silnik 3000 obr. Spalanie 1,5 gph.
13.20 Nogat 24 km – śluza Rakowiec. 8 zł śluzowanie.
14.30 Nogat 39 km – śluza Michałowo. Silny wiatr boczny na wejściu. Wycofanie z awanportu i ponowne wejście na większej prędkości, pozwalającej zachować manewrowość. 8 zł śluzowanie.
15.50 Nogat 46 km – most drogowy w Jazowej.
16.30 Nogat 50 km – most drogowy w Kępkach. Najniższy most na Nogacie.
16.45 Nogat 52 km – wejście na Kanał Jagielloński. Zmieniamy kurs i wchodzimy na kanał. Uwaga, wąskie wejście.
17.00 Kanał Jagielloński 0 km – cumujemy prawą burtą do nabrzeża. Zakątek przyjemnie schowany przed wiatrem. Postój bezpłatny.

Nasz dom na najbliższe dni czekał na nas w Malborku

Wszystko zaczęło się w Malborku, pisałem już o tym mieście we wpisie Obleganie Malborka. Wtedy było gwarne, kolorowe, dzisiaj – ciche i zimne, chociaż zamek o każdej porze roku robi wrażenie.

Na pakowanie było czasu niewiele

W jedną chwilę stałem się kapitanem dziewięć metrów po pokładzie i trzydzieści koni mechanicznych przypiętych za burtą przeszło pod moje rozkazy, które bardziej lub mniej posłusznie wykonywały. Przejęcie housboata, szybkie pakowanie, nieśmiałe odejście od kei i w drogę. Ruszyliśmy odkrywać Żuławy, krainę, która wbrew naturze nie znajduje się pod wodą, w miejsca, gdzie niegdyś łatwiej było się przemieszczać kanałami niż po lądzie.  Ówcześni ludzie pływali na pole, do kościoła, do sąsiada. Trudno to sobie wyobrazić, prawda?
Manetkę wcisnąłem na 3000 obrotów, silnik spalał 1,5 galona na godzinę. Wiatr od dziobu wiał z prędkością 25–30 kilometrów na godzinę. Pyrk, pyrk po Nogacie w kierunku śluzy Rakowiec, potem następnej – Michałowo. Taka śluza to fajna sprawa, w niej w krótkim czasie zmieniasz swój poziom pływania. Najpierw rozmawiasz z obsługującym twarzą w twarz, płacisz osiem złotych za jego pracę, a po chwili nie sięgasz człowiekowi do stóp.

Śluza Rakowiec, potem było tylko niżej

Wspomnienie mamy Sieli: „Czekaliśmy na otwarcie śluzy. Było zimno. Zmarzniętymi rękoma trzymałam cumy. Czułam lęk, czy dam radę prawidłowo użyć tego sznurka, przepraszam, cumy, i przyczepić nas do tej ceglanej ściany. Dzieci kręciły się po pokładzie, chcąc pomagać. To nie pomagało. Na wejściu było wąsko, w komorze cicho i spokojnie, cały wiatr i fale znikły. To było magiczne, naprawdę magiczne. Śluzowy dużą metalową korbą zamknął za nami wrota, po czym przeszedł na drugi koniec komory i znowu kręcił korbą. Tym razem upuszczał wodę. W komorze zawrzało, a my szybko opadaliśmy w dół. Wydawałam ten sznurek, przepraszam, cumę, aż zatrzymaliśmy się dwa metry niżej. Co najmniej dwa. Mokra linia na czerwonych cegłach wyznaczała poprzedni poziom wody, który był ponad naszymi głowami. Świat zewnętrzny zniknął, zostały tylko ściany i niebo. Śluzowy przeszedł do kolejnej korby i znowu kręcił, tym razem otwierał zielone nitowane wrota. Do widzenia! Dziękujemy! – krzyknęłam. Pan w żółtej kamizelce odmachał z uśmiechem”.

A wody ciągle ubywa

Śluzowanie wymaga dobrej organizacji. Najlepiej zapowiedzieć się telefonicznie pół godziny przed śluzą, a nuż zastaniemy otwarte wrota. Z reguły obsługa otwiera jedne, co daje 4,5 metra na wpłynięcie i wypłynięcie. Nasza łódź miała trzy metry szerokości. Niezbędne są odbijacze. Wpływamy z przygotowanymi cumami i zakładamy je nabiegowo.
– Tata, co znaczy nabiegowo?
– Wiążemy sznurek do pokładu, do tego służą te wszystkie knagi. Drugi koniec przeplatamy przez poler, drabinkę czy ucho cumownicze, po czym sznurek wraca na pokład, tak by można było go wybierać albo wydawać. Proste, prawda?
– Czyli co znaczy to całe nabiegowo?
Rakowiec i Michałowo robią wrażenie. Ponad stuletnie betonowe konstrukcje oblicowane cegłą klinkierową, na wejściu i wyjściu nitowane stalowe wrota proszą się o wielkie WOW, szczególnie gdy dozna się tych dwóch metrów w dół albo w górę.

Metalowe nitowane wrota zostały za nami.
Dziennik pokładowy, dzień drugi

13.10 Kanał Jagielloński 0 km – odejście od nabrzeża. W kanale wiatr słabo odczuwalny. Silnik 2200 obr. Spalanie 0,6 gph.
14.00 Kanał Jagielloński 6 km – wyjście na rzekę Elbląg. Zmiana kursu w górę rzeki. Wiatr NW 4 B.
14.15 rzeka Elbląg 6,5 km – Jachtklub Elbląg LB. Cumowanie. Doba 60 zł, w tym dostęp do prądu, wody i sanitariatów, prysznic dodatkowo płatny 10 zł.

Tą kawiarkę zobaczycie jeszcze nie raz na naszym blogu, i to wcale nie jest tak że lubimy kawę.
Na wejściu do kanału Jagiellońskiego. Ten dom w tle jest już na wyspie.

Nikt nie zabierze nam tej porannej kawy z mleczną pianką tuż po wschodzie słońca na zerowym kilometrze Kanału Jagiellońskiego. Przyjazne miejsce do cumowania nawet w złej pogodzie. Za rufą mieliśmy odremontowane wrota sztormowe, dzisiaj już tylko wizytówkę przeszłości. Kiedyś w tym miejscu były dwie śluzy: jedna dla dużych jednostek i druga, mała dla rybaków, flisaków. Obecnie, gdy Nogat jest już inną rzeką, są zbędne, a dosadniej rzecz przedstawiając, już ich nie ma. Zostały tylko te wrota sztormowe za naszą rufą. Kanał ten jest najstarszym zabytkiem hydrotechnicznym na ziemiach polskich, łączy Nogat z rzeką Elbląg. Przebiega nietypowo, bo po łuku, a to dlatego, że do jego budowy wykorzystano jedną z odnóg rzeki Elbląg. Po obu stronach na całej swojej długości otaczają go wały, przez to jest spokojny i bezpieczny nawet w wietrzne dni, a jego wody nie zalewają okolicznych pól, bo to ciągle jednak rejon rolniczy mimo gdzieś w dali widocznych osiedli elbląskich. W pierwotnej wersji żegluga po kanale odbywała się poprzez przeciąganie jednostek za pomocą lin przez ludzi lub konie idące po wale.

Dzisiaj trzydzieści koni mechanicznych powoli niosło nas w kierunku Elbląga. Miłe wytchnienie po wzburzonych wodach Nogatu. Wędkarze poukrywani w trzcinach zarzucali swoje długie wędziska, polując na miejscowe ryby. Na wymarłych drzewach kormorany suszyły skrzydła. Czapla siwa wzniosła się i zataczała koło, najwyraźniej przeszkodziliśmy jej w polowaniu. Naszej kawy już nie było, znikła też pianka z mleka. Tak przepłynęliśmy 1560 prętów (ok. 5,8 km) z jednej rzeki na drugą.

Rzeka Elbląg z mostu kolejowego.

Elbląg wygląda, rzec można, industrialnie. Jeżeli już gdzieś się trafi, to chciałoby się wychwalać wyjątkowość i magię miejsca. Tak naprawdę jest to magia trudu naszego poznawania, rozbudzająca cudzą wyobraźnię, trochę fałszywie. Nabrzeża w tym mieście czekają na swoją świetność, ale ich nieświetność też jest absorbująca, szczególnie w świetle zachodzącego słońca. Wiem, jest reprezentacyjny kawałek pomiędzy zwodzonymi kładkami – bulwary Zygmunta Augusta. Jednak czy nie bardziej reprezentują przywiązanie do wody mieszkańców: garaże na łódki z własnymi slipami, obrotnica dużych jednostek, nabrzeża portowe i stoczniowe?

Jak by ktoś nie wiedział to miasto jest portem morskim.
Mieć własny garaż ze slipem, tylko pozazdrościć.

W zimny dzień zjedliśmy zimne lody i choć nie było barów, kawiarni, w których można by się ogrzać, to przyjemnie zmęczyliśmy nogi.

No comment

– Mama, kupisz dzisiaj banany, czekoladę i posypkę? Bo ja chcę zrobić bardzo dobry deser.
Domyślacie się zapewne, jak miły był wieczór. Przegrałem w Monopoly.

Dziennik pokładowy, dzień trzeci

11.15 Jacht Klub Elbląg – odejście od kei. Wiatr NW 3–4 B. Silnik 2400 obr. Spalanie 0,8 gph.
11.20 Zmiana kursu, wejście na Kanał Jagielloński 6 km – silnik 2200 obr. Spalanie 0,6 gph.
12.10 Zmiana kursu, wyjście na Nogat 52 km (Kanał Jagielloński 0 km) – wiatr bardziej odczuwalny. Silnik 2800 obr. Spalanie 1,0 gph.
12.30 Nogat 56 km, przeszkoda nawigacyjna – koziołek sarny w wodzie.
13.40 Nogat 62 km – wyjście na Zalew Wiślany. Wiatr NW 4 B. Stan morza 2–3. Silnik 3200 obr. Spalanie 1,5 gph.

Jachtklub Elbląg

Odkryliśmy wyspę. Znaczy się, nie tak do końca odkryliśmy, po prostu dowiedzieliśmy się, że ona jest. Była tam wcześniej, jednak dla nas to był zwyczajny ląd. A teraz w naszej świadomości kraj wzbogacił się o ląd otoczony wodami. Wodami Nogatu, Kanału Jagiellońskiego, Elblążki (rzeki Elbląg) i Zalewu Wiślanego. Wyspę stworzyli ludzie. Nie wiem dlaczego. Może ze zwykłej potrzeby tworzenia? Swój niemały wkład w jej powstanie wnieśli jeńcu obozu w Sztutowie, dla niejednego była to ostatnia praca. To smutna historia, więc nie będę o niej pisał. Przepłynęliśmy pod mostem łączącym wyspę z lądem, mostem nad wrotami na wejściu na Kanał Jagielloński. Klimatyczne miejsce. Następnie z wodami Nogatu ciągle wzdłuż wyspy nurt nas prowadził, więc tylko trochę jej brzegi znamy, te porośnięte trzciną, przez ptactwo zamieszkane. Wyspa ma dwa mosty, oba równie potrzebne i stare. Kolejny jest taki pontonowy, na bok otwierany w Nowakowie. Kiedyś był taki w Drewnicy na Szkarpawie i w Sobieszewie na Martwej Wiśle. Dzisiaj został tylko ten w Nowakowie, a kiedy mierzeje przekopią i na niego przyjdzie czas, by odejść. Może wcześniej zdążymy wam go pokazać?

Koziołek

Z tej wyspy wszedł do wody w niewysokiej trzcinie. Najpierw nieśmiało, potem głębiej w wody Nogatu wchodził, aż pod kopytami grunt stracił. Jego łeb z wyrostkami ledwie był widoczny w pomarszczonej falami wodzie. Nie wiem, czy widział łódkę, która na niego płynęła, natomiast na jednostce nikt go nie widział. Były czaple, kormorany i on ledwie widoczny pracowicie przebierał kopytami. Nozdrza uniesione nad wodą łapczywie łapały powietrze.
– Zobacz, sarna płynie! Ma rogi, może to jelonek? Dasz radę ominąć!
Zatrzymałem silnik, wiatr nas wyhamował. Młody koziołek przepłynął przed dziobem. Przez chwilę widzieliśmy jego wielkie okrągłe oczy, wydawały się pełne lęku. Początkowo próbował uciekać, jednak po chwili powrócił na kurs do drugiego brzegu. Wszyscy wyszliśmy na pokład obserwować walkę zwierzęcia z żywiołem. Kto wygrał?
– Koziołku, po co tam płyniesz, za jedzeniem czy za przygodą? – zapytał ktoś głośno. Tak to pamiętam. Koziołek nie odpowiedział, miał cel, o który walczył, drugi brzeg. Zaryzykował życie i wygrał. Przedzierał się przez nabrzeżne trzciny, które łamały się pod jego ciężarem, ustępowały mu z drogi, aż wydostał się na ląd, po czym szybko pokłusował w nieznane. Długo patrzyliśmy za nim urzeczeni widowiskiem.
– Tata, tata, widziałeś? Udało mu się. Widziałaś, mama?
– Uczcimy to herbatą? – zapytałem Sieli. Tak jakoś na wodzie bywa, że czas herbatą, jedzeniem się wypełnia, przez co godziny pływania jakby krótsze były.

– Uczcimy to herbatą?

Dzieci schowały się pod pokładem, a my z herbatą obserwowaliśmy tę wyspę, której część jest rezerwatem dla ptactwa wodnego i błotnego. Chmury wraz z zeschłymi drzewami pięknie rysowały krajobraz, który na długo zostanie w naszej pamięci, może na zawsze.

Rezerwat na wyspie Nowakowskiej

Nogat, Zalew Wiślany, Szkarpawa w jednym łączą się miejscu. Bezmiar szuwarów sprawia, że można zatracić się w przestrzeni, zagubić kierunek, cel podróży. Migrujące ptaki obsiadają martwy las u kresu wyspy Nowakowskiej. Szczególnie często kormorany widać, które po połowach zmuszone są suszyć skrzydła. Kiedyś tu było inaczej, więcej wody, Nogat uchodził do rzeki Elbląg i pełnił funkcję dzisiejszych autostrad.
Był rok 1463, siódmy rok wojny trzynastoletniej. Ludwik Erlichshauzen, wielki mistrz krzyżacki, osobiście dowodził flotą czterdziestu czterech jednostek, z rycerstwem w liczbie półtora tysiąca osób, zmierzającą do Gniewa, by przerwać oblężenie zamku. Piętnastego września gdzieś w tych okolicach, może nawet tam, gdzie teraz stoją żaki, starły się dwie floty.

Sprzymierzeni gdańszczanie i elblążanie w sile trzydziestu łodzi z flotą zakonu. Nie wiem, jak wyobrazić sobie to starcie na płytkich wodach zalewu. Jak opisać rycerstwo próbujące ujść z życiem, ludzi ratujących się ucieczką z płonących czy tonących łodzi, ich walkę z wodą, w większości przegraną. Jak wyobrazić sobie wymianę ognia z łuków, kusz i hakownic. Trudno to umieścić na obecnym płytkim, zamulonym zalewie. Jednak wtedy świat był inny, więcej wody wkoło, dno piaszczyste, nurt rzek bardziej wartki. Piętnastego września 1463 Polska jako kraj odniosła największy sukces na morzu w swoich dziejach. Tego dnia jedynie jednostka z wielkim mistrzem na pokładzie zdołała wydrzeć się z oblężenia i uciec do Królewca. Pięciuset zakonnych trafiło do niewoli, pozostali w większości polegli. Czy znacie ten kawałek naszej historii?

Zobacz co działo się później

Podobało się? Jeśli tak zapisz się a pierwszy dowiesz się o kolejnym wpisie. A będzie się działo. Zapraszamy.

To chwilę potrwa
Success!

2 myśli w temacie “Żuławy od wody cz.1 – Nogat

Add yours

Dodaj komentarz

Website Built with WordPress.com.

Up ↑